Dziś tak naprawdę nie mam się czym pochwalić...
Żyję...tym,że moi znajomi ze studiów właśnie bronią swoich prac inżynierskich.
Gratuluję im z całego serca i trzymam kciuki za tych co jeszcze są przed obroną:)
Cieszę się z ich szczęścia,a jednocześnie pierwszy raz w życiu czegoś komuś tak naprawdę zazdroszczę;(
Na studia postanowiłam iść dość późno po tym jak mój szef dał mi do zrozumienia,że ludzie bez wyższego wykształcenia są mniej inteligentni ,a co za tym idzie mniej mogą osiągnąć w życiu.
Oczywiście ja uważam,że nie ukończona szkoła świadczy o inteligencji człowieka,bo znam mnóstwo nie wykształconych mądrych ludzi oraz wielu wykształconych tzw."taboretów" tylko jego charakter.Przepraszam za określenie,ale wiecie co mam na myśli.
Zawsze byłam ambitną osobą,więc postanowiłam spełnić jego oczekiwanie,awansować.
I tak się stało...poszłam na studia...Zarządzanie i Inżynierię Produkcji...w pracy awansowałam..na uczelni szło mi dobrze....do momentu aż w pracy prowadząc projekt...za dużo podźwigałam i siadł mi kręgosłup.
Prawie 3 miesiące zwolnienia...zastrzyki,rehabilitacje...nawet operacja mi groziła.
Siedzenie w domu mnie dobijało...wyprosiłam lekarza o zaświadczenie o zdolności do pracy...i wróciłam.
Szef przyjął mnie z wielkim entuzjazmem i w nagrodę...wręczył wypowiedzenie...po prawie 15 latach pracy.
I tutaj zaczęły się schody...osoby,które przeżyły to samo wiedzą jak to jest.
Myślałam,że znaleźć pracę będzie łatwiej...pierwszy raz byłam w takiej sytuacji...ale okazało się,że jestem raz za mądra,raz za głupia.Albo angielski biegły,a ja znam średni..,i ciągle pod górkę.
I przyszedł czas poddać się ze studiami...to wszystko kosztuje...z dojazdami wynosiło mnie 600-700 zł miesięcznie
Najgorsze jest to,że poddałam się na ostatnim semestrze..na jesieni...właśnie bym się broniła.
Stąd moja zazdrość...boję się,że już nigdy nie wrócę...a przez te 3 lata...kosztowało mnie to dużo pracy,samozaparcia i również pieniędzy.
Życie nie zawsze nas rozpieszcza...wiem,że ludzie mają poważniejsze problemy niż ja...ale nie mniej jednak to też boli.
Dobrze,że mam przy sobie ukochanego syna,który jak każdy nastolatek też potrafi dać porządnie w kość;)
Nie zostało nic innego jak tylko mieć nadzieję,że kiedyś będzie lepiej
I muszę Wam powiedzieć,że studiowałam z fantastycznymi osobami,którzy chcieli mi pomóc,a ja nie potrafiłam z tej pomocy skorzystać
Aga, źle zrobiłaś, że zrezygnowałaś ze studiów i to w ostatnim semestrze. Idź do dziekanatu i złóż podanie o urlop okolicznościowy. Wrócisz za jakiś czas, koniecznie! Ze względu na Ciebie i syna!!! Ja dawno temu, miałam podobną sytuację na studiach. Urodziłam na drugim roku syna i nie podołałam z obowiązkami matki i studentki.Zrezygnowałam.Mój brat po cichu, złożył za mnie podanie o roczny urlop, jakie było moje zdziwienie gdy po roku do domu przyszło pismo z dziekanatu z planem zajęć. Wróciłam, było mi bardzo ciężko, ale podołałam i dozgonna wdzięczność dla brata jest w moim sercu!Lepsza praca, satysfakcja i mój syn zawsze jest ze mnie dumny:) Pomyśl! O jej! było to 36 lat temu! Czas nieubłaganie leci:) Widzisz, pani w średnim wieku daje Ci taką radę. Cieszę się, że skończyłam te studia!
OdpowiedzUsuńDziś wymagają doświadczenia, młodości, długich nóg i studiów! Taka rzeczywistość. O pracę trudno, wiem bo mój syn z rodziną wyemigrował (też po studiach), ale na pewno do Ciebie uśmiechnie się słońce. Życzę Ci z całego serca powodzenia i pomyśl o synu:)
C
Rezygnacja ze studiów nie przyszła mi łatwo...nie chciałam tego,ale wybrałam to co ważniejsze...mojego syna.Dziś zrobiłam pierwszy krok...wysłałam pismo do kanclerza,rektora i prorektora...może oni coś zaradzą...skoro i tak muszę zapłacić za ten zrezygnowany semestr(bo nie złożyłam rezygnacji),może chociaż pozwolą mi podejść do egzaminów...teraz będę czekać na odpowiedź. Dziekuję za rady...zawsze chętnie korzystam z podpowiedzi ludzi mądrzejszych i bardziej doświadczonych ludzi...mam nadzieję,że uda mi się je skończyć...bo czuję niedosyt i złość,że tak mało brakowało
Usuń